sobota, 23 sierpnia 2014

kontuzja mojego kolana, cz. III - "nieszczęsna wizyta w szpitalu"

       Kontynuując opowieść o moim nieszczęsnym kolanie (poprzednią część znajdziesz tutaj) rozpocznę od momentu, w którym zatrzymałem się ostatnio. Kilka godzin po urazie, nie czując żadnego bólu, odczuwałem dosyć duży niepokój. Niestety moje obawy okazały się jak najbardziej słuszne. Już wieczorem kolano dało o sobie znać. Rozpoczął się potężny ból, uniemożliwiający chodzenie, a widoczny już gołym okiem obrzęk stawu utrudniał nawet zginanie i prostowanie kolana. Noga zaczęła przypominać jeden wielki baniak. Nie czekając na dalszy rozwój zdarzeń wczesnym rankiem udałem się z rodzicami do szpitala. Zwykłego, państwowego szpitala, jakich pełno w naszym przepięknym nadwiślańskim kraju.

       Dzień rozpoczęty w szpitalnej poczekalni nie może być ani szczęśliwy, ani udany. Rejestracja i oczekiwanie w niekończącej się kolejce. Tak zleciał mi cały poranek. Podczas gdy doczekałem się na swoją kolei, słońce już dawno przeszło na zachodnią stronę. Wizyta w gabinecie, na którą przyszło mi tak długo i niecierpliwie czekać w kolosalnej kolejce okazała się zarówno zaskakująco krótka co zaskakująco nic niewnosząca. Więcej czasu niż badania (nieczułe miętoszenie bardzo bolącego kolana, próbowanie wyprostować je na siłę oraz usiłowanie wykonania pełnego zgięcia) zajęła dyżurującemu doktorowi...
praca z komputerem, na którym to starał się opisać wszystko, co wiedział, a że wiedział niewiele bo na kolanach ewidentnie się nie znał, to próbował o wszystko wypytać mnie. Sytuacja nie jest kuriozalna, nie ma mowy o skandalu. Lekarz mający dyżur w szpitalu nie jest w stanie być mistrzem i specjalistą w każdej dziedzinie zdrowia i problemów z nim. Trafiają do niego ludzie z urazami głowy, brzucha, zwichnięciami, złamaniami, wysypkami, nudnościami, rozcięciami itp. Zwykła codzienność w polskich szpitalach publicznych. Wiele złego powiedzieć można o naszych lekarzach, jednak pamiętajmy, że nie są oni bogami. Wszystkiego nie wiedzą, a nawet wiedzieć nie mogą. Wina leży po stronie systemu polskiego lecznictwa, a lekarze, niektórzy nawet ambitni, starają się walczyć o dobro pacjenta. Szkoda, że NFZ podcina im skrzydła, a nawet rzuca kłody pod nogi. Kolano to bardzo skomplikowany narząd ruchu i mimo dobrych chęci, doktor nie mógł mi pomóc. W ten sposób nastulał coś, wydrukował owe wypociny na świstku papieru i z tym oto "dokumentem" udać musiałem się na drugi koniec szpitala na prześwietlenie. Tak na prześwietlenie - najzwyklejszy RTG.

       Nawet ja, mimo braku medycznego wykształcenia wiedziałem, że wykonanie zdjęcia rentgenem nie ma prawa wykazać czegokolwiek, ponieważ zakres jego pracy ogranicza się jedynie do pokazania kości, nie ma więc możliwości zobrazowania stanu więzadeł, łąkotek, czegokolwiek. Mówiąc bardzo skrótowo, wyczekałem się w kolejce, ponieważ takowa była również do wykonania rentgena. Następnie oczekiwałem około dwóch godzin na opisanie zdjęcia RTG i chociaż wierzę, że osoba, która się tego podjęła była bardzo dobrym specjalistą, to z owego zdjęcia po prostu nie dało się wycisnąć więcej niż to, że "zmian kostnych nie wykryto". Taki też opis znalazł się pod zdjęciem. Kolejny raz musiałem stawić się w gabinecie, w którym byłem na początku. Oczywiście obowiązywała mnie również ta sama kolejka. Również tym razem oczekałem się w niej kilka godzin i także teraz okazało się to niepotrzebne. Lekarz spoglądnął na zdjęcie, popatrzył na mnie i stwierdził, że trzeba założyć gips! Od pięty po pośladek i basta... O tym, w jakich warunkach odbywało się zakładanie gipsu oraz jaka towarzyszyła temu wszystkiemu atmosfera opowiem w następnym poście.

Ciąg dalszy znajdziesz tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz