Zobacz także:

niedziela, 17 sierpnia 2014

kontuzja mojego kolana, cz. II - "tak doszło do zerwania wiązadeł ACL"

W poprzednim poście dotyczącym mojego kolana (znajdziesz go tutaj) zakończyłem na skromnej, ale słusznej autorefleksji, że kontuzja, którą nabyłem podczas meczu piłki nożnej (przy bardzo, bardzo dużym udziale zawodnika drużyny przeciwnej) jest mimo wszystko w największym stopniu spowodowana moją własną, nadmierną ambicją, skrajnym przeciążaniem stawów w okresie intensywnego dojrzewania, w którym to właśnie wtedy się znajdowałem. Mówiąc dosadnie, w gruncie rzeczy sam sobie jestem winien, ale to nic! Przecież ludzką rzeczą jest się pomylić! Prawda? Prawda! Niestety, stwierdzenie to nie może odnosić się do lekarzy... Oczywiste jest, że w ich pracy nie ma miejsca na pomyłki lub niedouczenie. Jednak rzeczywistość polskich szpitali na każdym kroku nakazuje nam porzucić wiarę w kompetencje ludzi tam pracujących. Ludzi, którym powierzamy przecież swój najcenniejszy skarb, a mianowicie własne zdrowie. O tym później.

       Wróćmy do mojego kolana. Konkretny sposób, w jaki zerwały się moje więzadła krzyżowe przednie doskonale zapadł mi w pamięć. Stojąc tyłem do bramki przeciwnika przyjmowałem piłkę z powietrza prawą nogą (stojąc całym ciężarem ciała na lewej) i wykonałem jednocześnie półobrót w prawo tak, aby w chwili przyjęcia piłki od razu "zabrać się z nią" w kierunku bramki. Pech, nieszczęście, a może układ gwiazd chciał, aby dokładnie w chwili, w której byłem już w połowie obrotu (stojąc jedynie na lewej nodze, której kolano było lekko zgięte i mocno skierowane do środka) wpadł na moje plecy rozpędzony, ale spóźniony z interwencją przeciwnik...

       Poczułem chrupnięcie. Właściwie był to trzask. Dźwiękowo porównać można go do mocnego strzelenia kostkami palców. Ból? Właściwie w samej chwili trzasku więzadeł nie było o nim mowy. Zastąpiło go inne, niesamowicie dziwne odczucie...
 Przez moment w moim umyśle obecne było tylko jedno - odczucie wyraźnego przemieszczenia się wszystkiego w kolanie. Istnego rozklekotania, rozbicia na strzępy. Małe malutkie kawałeczki układanki zdawały się w jednej chwili rozsypać w drobny mak. Istotnie, mój staw kolanowy na chwilę stracił właściwą pozycję względem kości piszczelowej, przesunął się może o kilka milimetrów, więc dostrzec się tego nie dało, ale poczułem, jakby kolano podzieliło się na dwie równe części, które zaczęły żyć własnym życiem, a górna wybrała się na spacerek i przez chwile znajdowała się kilka metrów obok mnie. Serio. Takie to uczucie. Całe moje ciało przeszedł olbrzymi sygnał, mówiący coś w rodzaju "Stało się coś. Jest źle. Będzie gorzej. Wołaj pomoc." Dopiero, gdy upadłem na ziemię i wykonałem coś w rodzaju przewrotu, ból zaczął opanowywać mój organizm. Nie potrafię powiedzieć, czy był promieniujący, czy kłujący, czy szczypiący - po prostu się nie znam. Po prostu bolało. Wbrew pozorom ból nie był przeraźliwy. Bolało bardzo, ale znośnie - nie wiem, czy wynika to z tego, że mam wysoki próg odporności na ból, czy zwyczajnie tak to jest. Gorsza od bólu była świadomość. Od razu wiedziałem, że mogę spodziewać się najgorszego. Jako młody piłkarz miałem wiedzę na temat tego, jak ciężkie bywają kontuzje kolana.

       Nie byłem w stanie stanąć na lewej nodze. Wynikało to ze strachu, a niewątpliwie wpływ na to miał również ból towarzyszący mi nieprzerwanie. Po zniesieniu mnie z boiska, kilku minutach odpoczynku i czekania (do dzisiaj sam nie wiem na co czekałem - chyba na cud) w pozycji leżącej, postanowiłem wstać... Jakież było moje zdziwienie, gdy udało mi się to właściwie bez problemów. Jedyne, co trochę mnie blokowało to lęk, no bo przecież chwile temu trzasnęło... chwilę temu czułem ból... Teraz nic. Powoli, delikatnie i całkowicie bezboleśnie! stąpając na lewej, uszkodzonej nodze, udałem się do szatni pod prysznic. Stojąc pod strumieniem wody zastanawiałem się nad tym wszystkim, co się wydarzyło. Postanowiłem zrobić pełen przysiad. Tak dla sprawdzenia. Okazało się to całkowicie i bezproblemowo wykonalne. W dalszym ciągu odczuwałem pewien niepokój. Kolano wydawało się jakby coraz cięższe.

Ciąg dalszy znajdziesz tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz